Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Froncek, pedali, że dzisia bydzie Abzug zielonków ze szkoły w Szopienicach.
— Ho!... Kiej?
— Za godzina.
— Ho! Prowda?
— Prowda. Pedali, że luda szwabskiego moc sie tam już zleciała skiż tych strupów.
Froncek na moment zastygł w radości. Bo przecież czekał na to, gdy jeńców Mysłowickich będą transportować do Bytomia czy Gliwic, aby wszystką Zycherkę w kupę zebrawszy, furt z G. Śląska wywieźć. Te pierońskie gizdy!
Roześmiał się do siebie, jak wtedy, gdy z wasserturmu siał na zielonków kulami, a oni nieszkodliwy deszcz na niego z dołu puszczali. Podrapał się za uchem i zanucił na nutę kujawiaka:

„Wygnać Miemca, wygnać, za czerwone morze
Niech se z fajfki pije, pazurami łorze...“

— Cekaj tu na mnie! zawołał do Zeflika i prysnął do domu.
A w Szopienicach przed czerwonym, jakby ze skóry odartym gmachem szkolnym roiło się od wszelakiego narodu niemieckiego, zarówno z pobliża, jak z okolicy, z Roździenia, Bogucic, Mysłowic. Obok starszych mieszczan z odświętno-poważnemi minami, figurowało mnóstwo młodych Niemkiń w jasnych sukienkach, z naręczami kwiatów dla ofiar niegodziwej Komisji Opolskiej, która przychyliła się do postulatu Polaków i skazała na wygnanie policję, tak gorliwie podpierającą sprawę niemiecką. Nadzieje plebiscytowe Niemców przygasły i w chwili, gdy mieli żegnać swą Zycherkę, ogarnęło ich uczucie osierocenia. Jadowite miotali spojrzenia na piechurów francuskich, zajmujących pozycję wyczekującą przed tymczasowem więzieniem zielonków. A w oknach pobliskich domostw dla górników i hutników widniały oblicza promieniujące zadowoleniem.