Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z pewnością.
— A teraz pocznie się dla pani gorączkowa i szczególnie niebezpieczna praca.
— Naturalnie. Życie tu mam bardzo urozmaicone — odparła panna Aneta Grolmanówna z przedziwną nonszalancją, puszczając kłęb dymu z papierosa.
Panna Jadwiga zarzuciła ją pytaniami i panna Aneta opowiadała jej, jak przedostaje się przez granicę i spełnia polecenia. Opowiadała to takim tonem, niby sprawozdanie z miłej wycieczki na szczyty Tatr, przyczem przejrzała się w podręcznem lusterku i zapaliła drugiego papierosa. Wszystko i wszystkich traktowała z nadzwyczajną pewnością siebie, jakby nie było dla niej trudności a ludzie stanowili rzeszę, niżej od niej stojącą.
Słuchając jej, panna Orzelska zauważyła, że wyperfumowana ta panna miała włosy ufryzowane, lica i oprawę kasztanowych oczu upiększone i przedkładała sobie, że zapewne osoba, takie pełniąca funkcje, musi tak przykroić się na modłę wielkomiejskiej pannicy. Niemniej jednak dotknęło ją boleśnie, że panna Aneta ciskała na Wiktora powłóczyste spojrzenia i odzywała się doń poufale, nazywając go „panem Wiciem“. Nie nabrała do niej sympatji, tem mniej, że nie odnalazła w niej ani szczypty zapału dla sprawy, jakiego sama żywiła w piersi tak wiele.
Na wargach Wiktora drzał nieznaczny uśmiech. Wobec jej niby to koleżeńskiej a nahalnej sympatji zachowywał się odpornie. Na nią i pracę jej patrzał sceptycznie, z nieufnością. Zdawało mu się, że niby wąż z rąk wyślizguje się ona z pod mikroskopu obserwacji, że istotnie niebezpieczne jej funkcje spełnia za nią ktoś inny, ktoś z szarego tłumu spiskowców — jeden z tych, co nie stroją się w pióra, lecz orzą, by plon zbierali inni.