Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nebiois płynący. Zdało mu się, że Pan Bóg błogosławi poczynaniom powstańców...
W tej chwili, gdy oboje głusi na otoczenie wstąpili w siebie, Wiktor poczuł się tak bliskim tej lubej dziewczyny jak nigdy dotąd. Bratnie ich dusze spotkały się przed ołtarzem Ojczyzny.
A dookoła nich toczył się dalszy ciąg długiej narady.
— Jeżeli Lubliniec i Oleśno nie ruszą jednocześnie z Katowicami, wiara nasza będzie tam w groźnem położeniu, gdyż rozpoczną się natychmiast masowe aresztowania — twierdził jeden z wojaków i zawrzała na ten temat namiętna dyskusja.
Postanowiono jednak nie rozciągać zrazu powstania poza najwięcej zagrożone powiaty, ważkie wytaczając argumenty. Aby zaś wypadki w rejonie przemysłowym nie zaskoczyły sprzysiężonych w wyłączonych z powstania okręgach, uchwalono wysłać tam odpowiednie instrukcje.
W toku tej dyskusji jedyna kobieta, jaką panna Orzelska spotkała w tem kole, oglądała swe starannie wypolerowane paznogcie. Była to młoda, elegancka szatynka o stanowczym wyrazie twarzy. Sięgnąwszy po papierosa, jakiego podał jej jeden z członków sztabu, zwróciła się z cicha do siedzącej obok niej panny Jadwigi, której rozmowa z Wiktorem odbiła się o jej ucho:
— Pani z Warszawy?
— Z Warszawy. A pani?
— Także z Warszawy.
— Pani pracuje zapewne wśród ludu śląskiego?
— Nie. To nie dla mnie.
— A co panią sprowadziło do Sosnowca?
— Ja pełnię służbę łącznikową.
— Pomiędzy dowództwem a...
— Oczywiście.
— To pani naraża się na okropne niebezpieczeństwo.