Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiktor przyglądał się mu, jak długim, ślizgim krokiem ostrożnego łazika szedł powoli w stronę dworca w zmiętej czapce sportowej, z pstrym szalikiem na szyi, z rękoma w kieszeniach wytłuszczonej, ciemnej surduciny. Dziwnie był niepodobny do tego pana Nawoja, który przy kieliszku wina oświetlając tajemniczą swą postać, tak silne wrażenie wywarł na młodym poruczniku.