Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XX.

— Czy jest pan Wiktor Kuna w tartaku? — pytał głos z willi dyrektora Kuhny przez telefon.
— Jestem na twe usługi, Matyldo.
— Przyjechała przed kwadransem Emma i nakazuje ci niniejszem przez moje usta, abyś stawił się tutaj jaknajprędzej.
— Oh...
— Co to znaczy to „oh“?
— To znaczy, że się nie stawię na ten apel...
— Nie? — zabrzmiało radosną nutą.
— Nie! Powiedz jej... Powiedz, że... muszę zaraz pojechać do Bytomia i bawić tam pewną Angielkę, która przybyła, by służyć nam pomocą w pracy plebiscytowej.
— Czy to prawda?
— Mniejsza o to, czy to prawda, czy nie. Powiedz tak Emmie i wyraź jej moje ubolewanie z tego, że nie mogę spędzić w jej towarzystwie dzisiejszego wieczora.
— Dobrze. Jestem bardzo z tego rada. Do widzenia!
Odłożywszy słuchawkę, Wiktor wyszedł zaraz z kantoru tartaku do swego mieszkania na piętrze i począł chodzić po pokoju jak zwierz w klatce. Wreszcie padł w fotel, ukrył twarz w dłoniach.
W jego nerwach odzywało się przywiązanie do tej kobiety, ciągnął go do niej magnes... Szamotał się w sobie. Powiedział sobie wszakże katego-