Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Będę szczery... — ozwał się Nawoj — po chwili wahania. — Czy nie zrobiłby mi pan tej przyjemności i nie zechciał poczęstować mnie kieliszkiem lepszej wódki lub wina dobrej marki?
— Owszem, chociaż nie posiadam wcale nadzwyczajnej piwnicy. A pan zapewne znawca...
— Nie! Pan żartuje ze mnie. Niemniej wiem, co dobre wino. Nie zawsze w życiu bywałem „chacharem”...
— Pamiętniki pańskie byłyby z pewnością bardzo ciekawe...
— Oh, nie wątpię. Miałbym niejedno do powiedzenia... Ale nie lubię pióra a na sekretarza mnie nie stać i nigdy stać nie będzie.
— Dlaczego nie? Sądzę, że gdyby pan, człowiek inteligentny, całą swą ogromną energję skierował ku jednemu celowi i...
— Oh, proszę pana... — przerwał z emfazą Nawoj — ja nie cierpię, nienawidzę pieniędzy! Tak jak chrześcijanin djabła. Bo w monecie tkwi istotnie djabeł... Zresztą nie na to istnieje człowiek na świecie, by zarabiał pieniądze, lecz na to, by żył... Kto zaś poświęca się li tylko zarobkowaniu, ten nie wie nic o życiu. A kto pieniądze kocha, służy djabłu. I dlatego jest na świecie tak źle, podle i tak okropnie głupio...
Stanął przed nim kieliszek wina. Umoczył wargi, posmakował, mlasnął językiem, wychylił łyk i mruknął:
— Francuskie.
Wziął cygaro i, nawiązując do swych aforyzmów, rzekł:
— I nigdy nie będzie lepiej. Wiecznie świat potrzebować będzie reformy i wiecznie będzie się reformować, a więc „postępować naprzód“ z pogardliwością spozierając na „zacofane“ wczoraj. A zawsze będzie równie podle, źle i głupio... przez pieniądz.
— Dlatego został pan komunistą?