Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy p. sędzia Kuhna będzie im towarzyszył?
— Tego nie wiem.
— Jak ja mam panu to wynagrodzić?
— Mnie osobiście niczem. Kwituję nawet z t. zw. wdzięczności. Wtenczas pod Tychami musiałem przyjąć od pana zegarek i pomoc pieniężną, gdyż byłem goły a czekała mnie daleka podróż. Teraz mam, ile mi potrzeba. Co się tyczy mych ludzi, to... nie brzydzą się oni monetą. Wyasygnuje pan dla nich pewną sumkę, chociaż oni nagrodzą sobie fatygę sami.
— A pan sam chce trudzić się i wystawiać na niebezpieczeństwo bezinteresownie?
— Pomagam Polakom, gdzie i jak się zdarzy.
— Jakto? Co pana komunistę, kosmopolitę skłania do tego? Pan był nawet w powstaniu!
Nawoj zastanowił się, wypił łyk piwa i odrzekł:
— Polacy to naród, który wiele cierpiał... Zresztą zainteresowała mnie ta sprawa.
— Mnie zaś, wyznaję, przestaje ona interesować! — bąknął Wiktor, bo jeśli nie mógł spodziewać się, że przydybie tam Waltera, wszystko to zakrawało na godną żandarmerji obławę.
— Pozostanie pan w domu? No, my mimo to urządzimy sobie wraz z Lisem pohulankę.
— A co widzi pan w tej sprawie tak interesującego?
— Bo to gra między dwoma braćmi — uśmiechnął się Nawoj, zapalając papierosa.
— Czy to rzecz pewna, że brat mój...
— Jaknajpewniejsza. Czy przyłączy się on do tej partji, jak mówiłem, nie ręczę, lecz nie ulega wątpliwości, że on zainicjował tę obławę. Pragnie pochwycić brata w swe ręce... Czy tylko dlatego, że pan Polak?
— Tylko dlatego.
— Ah, to Prusak...
Umilkli. Wiktor nalał mu piwa.