Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gniewasz się na mnie?... Niesłusznie. Gdybyś był jedynie mym narzeczonym, to co innego. Ale jesteś moją dawną, jedyną, wielką miłością... Nie łączy nas konwencjonalny stosunek marjonetek, lecz miłość.
Wiktor wysłuchał jej repliki jakby znieczulony, zamarły i po chwili milczenia spytał niedbale:
— Znasz tego Anglika?
— Trochę. Raz go widziałam w Neudeck‘u — odparła panna Emma bezbarwnie, zbywająco.
Lecz to „trochę“ zastanowiło subtelnie odczuwającego Wiktora. Nie ulegało przecież wątpliwości, że spędziła cały wieczór w towarzystwie tego przystojnego oficera. A więc to „trochę“ było nieścisłością, zakrawającą na kłamstewko, które miało zamaskować... co? Flirt?..
Wiktor nie śmiał zapytać jej, czy ten Anglik podobał się jej, by nie wystawić się na przypuszczenie, że mówi przez niego zazdrość. Ale osadziło się w nim głębokie podejrzenie. Gdyby ów major nie był jej przypadł do gustu, nie byłaby pozwoliła wywabić się z domu.
Począł rozmawiać o czem innem, interesować się ogrodem, lecz chłodny, konwencjonalny ton zdradzał aż nadto wyraźnie, że czuł się zranionym. Zniecierpliwiło to wreszcie Emmę.
— Wiktorze, nie zachowuj się względem mnie tak, jak względem starej panny! Powiedz, że mnie nie cierpisz!
— To byłoby nieprawdą
— Kochasz mnie?
— Z pewnością
— Drogi mój, ja nagrodzę ci to sowicie — zawołała gorąco, przysuwając się do niego. — Nie gniewasz się?
— Oczekuję tylko jednego...
— Czego?