Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

działem się o naznaczonem spotkaniu w zamku Velines. O siódmej rano już byłem na miejscu. Gdy Massiban przechodził, pochwyciłem go... a następnie lekkie ukłucie... Śpij, mój poczciwcze, śpij... Daj mi tylko mój kapelusz... A teraz jedźmy przynajmniej z szybkością 120 klm. na godzinę, na nas czas. Cóż to, boisz się? Zapominasz, że jesteś ze mną! Ah! Izydorze, mówią, że życie jest monotonne, to nieprawda, życie jest cudowne, tylko trzeba umieć urządzić je sobie, a ja — umiem. Żebyś ty wiedział... teraz przed chwilą o mało nie pękłem z radości, gdym przy oknie wydzierał owe karty, podczas gdy ty rozmawiałeś z baronem. A następnie przechodziłem szalone emocye, gdy pytałeś panią de Villemon. Ta niepewność, czy powie, czy zamilczy... Dostałem gęsią skórę... Jeżeliby powiedziała... całe moje życie przepadłoby, musiałbym rozpocząć od nowa... Następnie zapytywałem siebie, czy służący wejdzie na czas? Tak... nie... jest, przyszedł... a Beautrelet, co zrobi, zdemaskuje mnie? Tak... nie... jednak chwyta rewolwer... Ah! co za rozkosz! Izydorze, tyś zmęczony... Prześpij się, chcesz, ja jestem bardzo senny... dobranoc.
Beautrelet patrzał na niego... Już spał.
Automobil zaś pędził z zawrotną szybkością. Przez długi czas Beautrelet przyglądał się swoim towarzyszom podróży. I zastanawiał się nad tem, jaki dziwny zbieg okoliczności zrządził, że siedzą jeden obok drugiego w tym małym automobilu.