Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Beautrelet rękę wsunął do kieszeni w spodniach. Pochwycił rewolwer, palcem odwiódł kurek i raptownie wyciągając, strzelił do pana Massiban.
Massiban, jakby przeczuwając, jakby śledząc naprzód ruchy młodzieńca, zdołał usunąć się. Lecz w tejże chwili Beautrelet rzucił się na niego, wołając na służbę:
— Do mnie wszyscy... To Lupin..
Siłą uderzenia Massiban został powalony na jedno z trzcinowych krzeseł.
Po kilkuminutowej walce podniósł się, zostawiając Izydora Beautrelet ogłuszonego.
— Dobrze... doskonale... nie ruszysz się... masz dosyć na kilka minut... nie na dłużej... Doprawdy, potrzebowałeś dużo czasu, aby mnie poznać. Musiałem się doskonale ucharakteryzować, co?...
Wyprostował się, zuchwały teraz, przybrawszy groźną postawę. Śmiał się szyderczo patrząc na trzech struchlałych lokajów i przerażonego barona.
— Izydor, gdybyś nie był powiedział, że jestem Lupin, byliby wpadli na mnie. A tacy silni! Cóżby się stało ze mną, mój Boże! Jeden przeciw czterem!
Zbliżył się do nich.
— Do mnie, dzieci, nie bójcie się, nie zrobię wam krzywdy... chcecie kawałek jęczmiennego cukru? to was orzeźwi. Ah! to ty, musisz mi oddać moje sto franków. Tak, tak, poznaję ciebie. Przed chwilą przekupiłem ciebie, ażebyś zaniósł list swej panі... a tyś po-