Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wybornie! — rzekł. — Patrzno tu chłopcze! Upiór zażartował sobie z nas, ale mamy go wreszcie.
Palcem wskazywał Gilbertowi słuchawkę od telefonu, połączoną za pomocą drutu z aparatem, utkwionym w ścianie. Słuchawka ta leżała na podłodze, w miejscu właśnie, na którem spoczywał przed chwilą trup.
— Zjawisko tłomaczy się samo przez się — mówił dalej Arsen, poważniejąc nagle — ale za to grozi nam ono niebezpieczeństwem stokroć gorszem, niż gadanie umarłego. Leonard musiał telefonować przed śmiercią do policji. A padając, ściągnął ciężarem swym słuchawkę, nie przerywając mimo to drutu. Głos, któryśmy słyszeli, to była odpowiedź z biura policyjnego. Za małą chwilę będziemy mieć na karku żołnierzy i agentów. — Mówiąc to, zmierzał już ku drzwiom, ciągnąc za sobą Gilberta.
Vaucheray wtedy ryknął z rozpaczą:
— Więc zostawiacie mnie na pastwę policji?
— Zasługiwałbyś na to, urodzony bandyto! — mruknął Lupin. Pozostał jednak, bo sprzecznemby było z jego naturą zostawiać bez pomocy w biedzie kamrata, podszytego wprawdzie łotrem, ale należącego bądź co bądź do bandy. Podnieśli rannego wraz z Gilbertem, zamierzając wyprowadzić go z willi. Ale zaledwie uszli kilka kroków, Arsen zaklął z cicha.
— Zapóźno, idź do pioruna...
— Już idą...
— Nakryją nas — biadał Gilbert.
— Cicho bądź! — upomniał go Lupin. On sam miał twarz spokojną, niewzruszoną, jak ktoś, co ma dość na to czasu, by rozważyć dobrze, za i przeciw. Przechodził w tej chwili jeden z tych momentów, które zdaniem jego nadają właściwą wartość życiu. Zagrożony, przyciśnięty do muru, obmyślić musiał jakiś środek ratunku równie nagły jak skuteczny.
— Mam już! — zawołał wreszcie, uderzając się