Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyśmy byli na górze, odnalazł swój rewolwer i strzelał do Vaucheraya.
— Gdzież jest ten śmiałek?
— W przyległym pokoju — odparł Gilbert, wskazując na drzwi. Lupín poszedł tam z lampą i znalazł istotnie służącego, Leonard był już trupem. Leżał na wznak, z rękoma na krzyż złożonemi. W szyi jego tkwił sztylet. Trup ten wyglądał strasznie. Na twarzy jego zastygł wyraz nienawiści.
— Kto go zabił? — krzyknął Lupin, blady z gniewu.
— Vaucheray — wyjąkał nieśmiało Gilbert.
— Vaucheray?... A ty, będąc świadkiem, pozwoliłeś na to? A więc krew przelewacie. Tem gorzej dla was. Od dziś przestajecie być członkami bandy. Ha! zobaczycie, co znaczy narazić się na gniew Arsena Lupina.
Gilbert nie próbował się usprawiedliwiać. Widok trupa przerażał go widocznie.
— I dlaczego? — badał Lupin. — Vaucheray jest skończonym łotrem. Ale jaki miał powód, który go skłonił do popełnienia tego ohydnego morderstwa?
— Leonard miał w kieszeni klucz od szafy.
— A! Od tej, gdzie był ukryty ten cenny relikwjarz? — spytał Łupin, patrząc badawczo w oczy swego młodego wspólnika.
— Tak — odparł tamten, spuszczając powieki.
— Leonard bronił się, nie chcąc dać klucza? — Sięgnął po rewolwer i strzelił, zanim go Vaucheray przebił sztyletem.
— A potem? — badał dalej Lupin.
— Vaucheray otworzył szafę i zabrał stamtąd...
— Co? relikwjarz? Wiedziałem wybornie, że to nie był relikwjarz. Ty wydarłeś mu ten mały przedmiot. Pokaż mi go zaraz.
Milczenie było jedyną odpowiedzią. Gilbert miał w tej chwili tak zacięty wyraz twarzy, że było widocznem, iż niełatwo ustąpi.