Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do niego o każdej godzinie, choćby się na kiucz zamy kał. Jego to był system, który stosował dotąd względem innych. Nie przewidywał, by miał być kiedy użyty przeciw niemu.
Powrócił do sypialni, gdzie Klarysa obsypywała pieszczotami swego małego braciszka. Patrzył z utajonem wzruszeniem na uroczą grupę, jaką stanowili we dwoje, dziecko to i młoda kobieta, której piękna twarz straciła, w tej chwili wyraz cechującej ją zwykle surowości. Lekkie rumieńce pokryły jej zwykle blade policzki, pięknie wykrojone wargi uśmiechały się do odnalezionego chłopczyka lub obsypywały pocałunkami wdzięczną jego główkę, pokrytą jasnemi kędziorkami. Arsen zatrzymał się w progu, nie chcąc im przeszkadzać ani tamować wylewów radości tajemniczej kobiety, niedawno tak mu dalekiej, a obecnie tak bliskiej. Miał ją w tej chwili w swej mocy, ale nie uczyni jej nic złego, jej, ani dziecku. O nie! Gotów jest przeciwnie wziąć ich pod opiekę; ale wpierw niech przemówią. Na Boga, niech przemówią. Dość już tych zagadek, tego bawienia się w ślepą babkę. Chciał nawet uczynić pierwszy krok, chciał przemówić do Klarysy i przyrzec jej, że odda się na jej usługi, gdy naraz zatrzymał się w pół drogi. Klarysa pieściła dziecko, ale oprócz tego szukała czegoś w jego kieszonkach. Arsen widział, jak delikatne jej palce przebiegały szybko po trykotowym kaftaniczku, obciskającym szczupłą pierś dziecka, zapuszczały się za kołnierz, pod koszulkę. Była to formalna rewizja osobista, dokonywana ze ścisłością, jakiej nie powstydziłby się urzędowy detektyw.
— Szuka kryształowego korka — uśmiechnął się Arsen. — Dziwna kobieta. Czy przypuszcza, że wypuściłbym z rąk chłopca, gdybym go już poprzednio sam nie obszukał? A może nie chodzi tu zgoła o korek. Może błądzę po omacku i jestem na fałszywej drodze... Cofnął się więc znów i ukryty w zagłębieniu drzwi... przypatrywał się uważnie swoim gościom.