Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

patrzył prawie wesoło na Arsena, a nawet zdobył się na słowa, pierwsze słowa, które wymówił od chwili swego ujęcia.
— Kiedy mnie pan wypuści?
— Ależ zaraz, natychmiast, twoja mama przyjdzie po ciebie, wszak to twoja mama? Dziecko wstrząsnęło przecząco głową.
— A więc może ciotka?
— Klarysa! A więc na imię jej Klarysa. Arsen powtórzył parę razy to imię, jakby powtarzanie jego zbliżało go do tajemniczej kobiety. Ona tu zaraz nadejdzie, czy słyszysz, dzwoni już. — Istotnie dzwonek zabrzmiał pociśnięty niecierpliwą ręką. Arsen poskoczył do przedpokoju, otworzył jej sam. Oświecił jasno jej twarz, odkręciwszy elektryczne światło. Nie starała się już ukrywać.
— Gdzie on? Oddaj mi go. Dlaczego porwałeś to dziecko?
— Jest całe i zdrowe w moim pokoju — objaśnił ją Arsen.
Odtrąciła go prawie i pobiegła prosto do jego sypialni, nie pytając o drogę.
Znała widocznie dokładnie rozkład pokoi.
Arsen postępował za nią. Rozumiał teraz wszystko prawie.
— Kobieta nie znajdowała się tu po raz pierwszy, ona to wykradła mu korek, a następnie list Gilberta.
Podczas gdy obsypywała pieszczotami odnalezionego braciszka, Arsen ukląkł na podłodze, oglądał stastannie drzwi, prowadzące do sypialni. Podważył nożem dolną deską, odchyliła się natychmiast i okręciła na zawiasach.
— A więc to tak? Tędy przechodzono do mnie, a ja głupi nie domyślałem się tego wcale.
Powtórzył to samo doświadczenie dwukrotnie. Wszystkie drzwi jego mieszkania przerobione zostały w podobny sposób.
Był więc na łasce ludzi, którzy mogli wchodzić