Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Postawił na fotelu dziecko. Był to mały chłopaczek, liczący zaledwie 6 lub 7 lat, o ślicznej, bladej twarzyczce.
— O! dla Boga, a gdzieżeś to wynalazł to śliczne maleństwo. Istny aniołek, a patrz, jakie to mądre, chce mu się płakać, a nie płacze.
Nerwowa twarz dziecka zdradzała istotnie olbrzymi wysiłek woli, by zapanować nad naturalnem w tem położeniu rozdrażnieniem.
— Nie bój się malutki, nie bój — mówiła Wiktorja, która już klęczała obok fotelu i starała się ośmielić malca. Ten pan nie zrobi ci nic złego, to dobry pan.
— Tak, tak — powtórzył za nią Arsen — nie bój się mnie, jak ci nie zrobię nic złego. Ale tamten, który śpi w swoim pokoju, to jest zły pan i onby cię mógł skrzywdzić, to też nie płacz, aby go nie zbudzić.
Dziecko spojrzało na niego wielkiemi, szeroko rozwartemi oczyma. Oczy te mimo różnicy wyrazu uderzyły go odrazu szczególnem podobieństwem. Były to te same dziwne szaro-niebieskie oczy, ocienione czarnemi rzęsami, jakie miała tajemnicza kobieta, odwiedzająca Daubrecq’a.
Nie ulegało wątpliwości, że bliskie pokrewieństwo łączyło ją ze ślicznem pacholęciem. Odkrycie to nie powstrzymało Arsena od wyzyskania swego triumfu. Obszukał malca od stóp do głów dla przekonania się, czy nie znalazł czego w sypialni Daubrecq’a. Rozgiął jego zaciśnięte piąstki, przeszukał małe kieszonki, za glądnął za koszulkę — nie znalazł niczego. Nie zadawał pytań, bo był z góry pewien, że malec nic nie odpowie. Musiało to być dziecko nad wiek roztropne i nad wiek odważne. Ale podczas gdy oddawał się tym poszukiwaniom, na dole, u bram willi, wszczął się niepokojący hałas. Stukano do furtki ogrodowej. Ludzie jacyś próbowali przesadzić ogrodzenie, słychać było jakiś głos kobiecy, tchnący śmiertelną trwogą. Nie tracąc przytomności, Arsen wychylił się przez okno i nakazał milczenie.