Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poznał tu własny swój system. Było to właśnie jego zwyczajem przysposabiać takie kryjome wejścia, w miejscach, które chciał w tajemnicy nawiedzać, ale wymagało to długiego zachodu.
— Kto mógł zmajstrować tu coś podobnego?
Wsunął głowę przez utworzony w ten sposób otwór i słyszał wyraźnie oddech śpiącego posła. Pozatem nic, żadnego szelestu.
A przecież tajemnicza istota musiała się tam znajdować, musiała szukać tego, co było celem tych nocnych odwiedzin. Teraz przynajmniej wiedział Lupin, że nocny gość nie był duchem.
Wracać będzie z pewnością tą samą drogą, którą tu przyszedł, trzeba go więc zaskoczyć niespodzianie. Ostrożność nie pozwalała na dokonanie tego zamachu tuż pod drzwiami posła, któryby się niezawodnie obudził wskutek hałasu. Postanowił też czekać na nieznanego przeciwnika u dołu schodów. Wyszedł więc równie cicho, jak wszedł i przykucnął u dołu, na osta, tnim stopniu. Czekał dość długo, ale cierpliwość jego została uwieńczona pomyślnym skutkiem. Uchylił poprzednio drzwi do ogrodu, wskutek czego ciemność nie była tak nieprzeniknioną jak poprzednio.
To też Arsen widział drobny cień o kształtach mglistych, spływający prostu ku niemu po schodach. Jednym susem rzucił się ku niemu, w pierwszej chwili ręce jego natrafiły na próżnię, potem objęły coś drobnego, miękkiego, piszczącego żałośnie. Zdumienie jego nie miało granic.
— Dziecko! — szepnął. — Malutkie dziecko. Ci cho robaczku, cicho!
Nie wiele myśląc, zatkał buzię maleństwu chustką od nosa i pośpieszył wraz z niem do izdebki Wiktorji. Tam dopiero mógł przyjrzeć się dokładnie swej zdobyczy.
— Patrz, Wiktorjo! — rzekł do piastunki swej, która zbudziła się i siedząc na łóżku patrzyła na niego ze zdumieniem.