Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Тak.
— I oddałeś ją prezydentowi?
— Tak.
— Głupcze, głupcze. Zdawało ci się, że zemścisz się w ten sposób na mnie.
— Wyznaję, że sprawia mi to niejaką przyjemność — odparł Maurycy Prasville, którego głos zadrżał lekko. — Pamiętasz śliczną Lili z opery paryskiej? Za nią to odpokutujesz mi dziś.
— Odpokutuję, być może, ale nie sam, Ty także, stary druhu, stoczysz się wraz ze mną w otchłań nędzy, chyba, że zrozumiesz własny interes i popierać mnie będziesz i nadal całym twoim wpływem, który wzrośnie teraz przez zdobycie listy 27-miu. Tak, mój drogi, jesteś teraz na mojej łasce, posiadam twoją tajemnicę.
— Być może — odparł obojętnie Prasville — ale bez dowodów.
— Będę je miał.
— Bardzo wątpię.
— Będę je miał — powtórzył Daubrecq, zgrzytając zębami. — Ten Vorenglade, którego nazwiskiem posługiwałeś się, umarł wprawdzie, ale zostawił brata, małego urzędnika, który znalazł w jego papierach parę twoich listów. Nie rozumiał ich znaczenia, ale ja go oświeciłem. Listy te mam, albo je będę mieć.
— Bardzo mi przykro ze względu na ciebie, ale listy te są już w mojem posiadaniu.
— Któż ci je dał? Może Arsen?
— Być może.
— Potrójny idjoto! Arsen cię wywiódł w pole. Arsen nie może mieć tych listów. Brat Józefa Vorenglade pojechał po te listy na moje polecenie i nie wróci, aż dzisiaj.
— Nie, nie, to być nie może. Mam je przecie w kieszeni, wystarczy mi rozerwać kopertę.
A jednak nie rozrywał jej. Bo jeśli to było prawdą, jeśli koperta zawiera tylko pusty, biały papier...