Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pytasz mnie jeszcze? A więc dobrze, przeczytaj.
Mówiąc to, wydobył z kieszeni blankiet telegraficzny i rozłożył go przed Klarysą.
— Patrz, hrabianko! Oto depesza, którą otrzymałem dziś prywatnie, a którą powtórzyły już wszystkie wieczorne dzienniki.
Ona nie chciała czytać, przeczuwając nowy jakiś podstęp. Wtedy Daubrecq zaklął straszliwie, a potem zadzwonił na służącego.
— Garçon! — zawołał. — Podać mi tu natychmiast wszystkie wieczorne dzienniki.
Spełniono jego rozkaz, on zaś chodził tymczasem wielkiemi krokami po pokoju.
— Nie czytasz pani, nie chcesz wiedzieć, tem gorzej dla ciebie, a gorzej jeszcze dla tego gagatka, twego braciszka, który zapozna się teraz zbliska z szanownym aparatem, zwanym gilotyną.
Słowa te nie chybiły celu. Klarysa zadrżała. Może zaszło coś nowego od dnia wyjazdu jej z Paryża. Ale wszak Arsen przyrzekł uwiadomić ją w takim wypadku. Drżącemi rękoma przerzucała jedną po drugiej przyniesione gazety i wszędzie wyczytała tę samą straszną nowinę, zamieszczoną między senzacjami dnia, iż prezydent rzeczypospolitej odrzucił prośbę wniesioną o ułaskawienie wspólników Arsena Łupin, egzekucja tych zbrodniarzy nastąpi we wtorek o godzinie dziewiątej zrana. Przeczytawszy to hrabianka zbladła jak chusta, ale nie ugięła się pod ciosem, nie uległa, przeciwnie, rzuciła się ku swemu prześladowcy, wołając z jakąś dziką energją:
— To nieprawda, to kłamstwo! Zmyśliłeś pan tę fałszywą wiadomość, przekupiłeś dzienniki. Pan jesteś zdolnym do wszystkiego. We wtorek, pojutrze? To niemożliwe. Gdym wyjeżdżała z Paryża, podanie nie było jeszcze przedstawione prezydentowi. Mamy jeszcze czas, przynajmniej 10 dni.