Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Klarysa, która uwiadomiła niezwłocznie swych przyjaciół, oczekiwała niecierpliwie przybycia Arsena i nie wiedziała, czem wytłómaczyć sobie jego nieobecność.
Wreszcie nadeszła depesza, w której Arsen donosił jej, że przyjedzie za parę dni i prosił ją, by oczekiwała na niego w hotelu, oznaczając godzinę swego przyjazdu.
Czekała więc, nie wychodząc dnia tego z numeru. Czekała do późna, licząc niecierpliwie minuty.
W pokoju jej były drzwi oszklone, a za niemi balkon, wychodzący na morze.
Nie odkręciła elektrycznego światła i siedziała tak w mroku, słabo rozjaśnionym blaskiem, płynącym z dołu od bulwarowych latarni.
Nagle kulka papierowa wpadła na balkon tuż przed nią.
Klarysa powstała.
Wiedziała, że Arsen porozumiewa się niekiedy w ten sposób ze swymi wspólnikami.
Ale pocóżby miał bawić się w takie środki, tu, gdzie mógł poprostu zapukać do jej drzwi. Zresztą, nie była to jeszcze godzina, w której miał przyjechać.
— Czy to Arsen? — szepnęła półgłosem.
— O, nie, śliczna hrabianko — odpowiedział ktoś tuż poza nią.
Odwróciła się i poznała Daubrecq’a.
— To ja hrabianko, to ja — mówił poseł. — Śledziłaś mnie od ośmiu dni, nie domyślając się zapewne, jaką mi sprawiasz rozkosz. Czułem się dumny, mając na swoim tropie tak czarującego detektywa, a chcąc oszczędzić ci trudów, przeniosłem się do twego hotelu i jestem teraz twoim sąsiadem. Tak jest, moja piękna, zająłem pokój sąsiadujący z twoim i mamy wspólny balkon. Przeznaczyłaś go jak się zdaje dla kogo innego, ale rządca hotelu był tyle uprzejmy, że mnie go ustąpił. A teraz będziesz może tyle uprzejma i zaszczycisz mnie odwiedzinami. Wiesz przecie sa-