Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panie! — zawołała hrabianka z nagłym zapałem. — Jeśli pan tam pojedzieiesz, to i ja także będę panu towarzyszyć. Czy tylko nie jest zapóźno?
— Nie, nie, sądzę, że mamy jeszcze czas. Polowanie, na którem bawi teraz margrabia Albufex, trwać będzie trzy dni jeszcze. Sądzę, że skorzysta on z tego, by odwiedzić swego więźnia.
— Ależ to nam utrudni nasze zadanie.
— Bynajmniej. Nikomu na myśl nie przyjdzie, żeśmy odkryli to zapomniane przejście. A przytem chciałbym być świadkiem rozmowy margrabiego z jego więźniem.
— A jeśli go tam wcale niema?
— W takim razie przekonamy się o tem naocznie i obrócimy poszukiwania nasze w inną stronę. Rzecz cała rozstrzygnie się w paru dniach.
Noc cała zeszła Arsenowi na przygotowaniach Jeden tylko Le Balu dopuszczonym został do tajemnicy i on tylko towarzyszyć miał wyprawie.
Nazajutrz wczesnym bardzo rankiem Klarysa pojechała na dworzec, powierzywszy wprzód małego Armanda staraniom Wiktorji. Arsen nadjechał innym pociągiem i oboje spotkali się w leśnej gospodzie. Zachowywali się wszakże względem siebie jak ludzie obcy.
Le Balu ukryty w zagłębieniach skał, sterczących na przeciwnej stronie rzeki, robił tymczasem niezbędne przygotowania. Przywiózł z sobą krótką drabinę drewnianą i dłuższą sznurową i postarał się o łódkę. Pod wieczór zajechał samochodem przed gospodę, a nie zdziwiło to nikogo, gdy Klarysa, ubrana w skromny lecz elegancki strój turystki, wsiadła do tego ekwipażu i odjechała w stronę Paryża. Był to właśnie manewr, który połączył troje spiskowych. Hrabianka de Mergy w ciągu dnia nie straciła zresztą czasu. Usiadłszy przy ustronnym stoliku, w gospodzie leśnej, przysłuchiwała się rozmowom, a imię margrabiego Albufex’a obiło się kilkakrotnie o jej słuch.