Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka. — То mówiąc, błysnął przed oczy chłopcu złotą dziesięciofrankówką.
— To będzie trudno, proszę pana, bo stary Sebastiani lubi gnać jak wicher, a i konie ma lepsze od moich.
— Któż to jest stary Sebastiani? Zapewne stangret księcia Montemara.
— O nie, Sebastiani jest strzelcem, i służył wpierw u pana Albufex, ale gdy markiz sprzedał swoje dobra, Sebastiani przeszedł na służbę księcia i jest leśnikiem w puszczy Darlen, ale dziś wyjechał na spotkanie dawnego swego pana.
— Tak więc jest do niego przywiązany?
— Sebastiani i jego synowie zawdzięczają wiele markizowi Albufex, a przytem są jednego z nim rodu.
— Jakto jednego rodu? Przecież to są ludzie prości, a markiz jest wielkim panem.
— No tak, ale stary Sebastiani przyjechał tu z daleka, z jakiejś wyspy, z której pochodzi także rodzina pana margrabiego.
— Z wyspy mówisz? Może z Korsyki?
— Tak właśnie — potwierdził chłopak — ludzie tu nazywają ich Korsykanami.
Arsen aż uniósł się w siedzeniu, słysząc te słowa. A więc domysły jego były prawdziwe. Albufex był Korsykaninem, a ci ludzie musieli mu być oddani. Kto wie, czy nie oni to właśnie byli sprawcami zamachu. Wszakże mówiono o czterech ludziach, którzy unieśli związanego Daubrecq’a, piąty zaś oczekiwał na nich w samochodzie. Musieli to być właśnie ów stary Sebastiani i jego trzej synowie.
Na tem urwała się jego rozmowa z woźnicą, który zachęcony nadzieją datku, popędzał tak dzielnie swoje koniki, że przedział między nimi a zaprzęgiem Albufex’a nie zwiększał się wcale, tak, że Arsen mógł mieć wciąż markiza na oku. Wreszcie z pomiędzy drzew ukazały się dach i ściany ładnej leśnej gospody. Arsen rozkazał stanąć swemu woźnicy w pewnej