Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poszliśmy do restauracji. Gwizdał po drodze melodję z najświeższej operetki.
Gdyśmy weszli, kłaniali mu się kelnerzy, uśmiechały się kokoty zalotnie. Na mnie patrzano podejrzliwie...
— Lubisz bażanty?
— Spróbuję...
Stał przed naszym stolikiem kelner z białą serwetką i znowu się kłaniał. Aptekarz nachylił się nad mem uchem i szeptał:
— Pluń mu w oczy.
Ździwiłem się?
— Za co?
— Za to, że jest kelnerem.
— Kiedy nie umiem... — tłumaczyłem się.
— E! ty, widzę, życia nie znasz zupełnie.
Sam splunął i jeszcze więcej się ucieszył. Kelner podziękował mu i poszedł po bażanty...
On znowu się ucieszył i spytał:
— Może weźmiesz tę ładną blondynkę na noc?
— Nie! nie wezmę tej ładnej blondynki na noc — odrzekłem.
— To kopnij ją nogą.
A widząc, że nie słucham jego rady, pod-