Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tów gasisz. Jak śmiesz patrzyć na mnie? piękna jestem, złote pierścienie noszę na palcach. A ty nędzarz — nie lubię cię.
Stanął portjer w przedsionku teatralnym...
— Hej tam! na bok, oberwańcze! Zazdrość Otella na sprzedaż... Do nas cylindry, do nas lakierki. Precz z oberwańcami... Idzie pierwsza artystka, co jest pierwszego żandarma utrzymanką...
Szedłem ulicą Warszawy, co chwila przystawałem... Zewsząd słyszałem słowa nienawiści, gniewu i pogardy. Przechodnie żal mieli do mnie, że im zawadzałem. Przede mną i za mną ciągnęły niezliczone tłumy — głuche, sztywne i nienawistnie obojętne. „Nie lubimy cię“...
Dopiero, gdy z tej fali ciemnej wynurzyła się postać baletnika ze złotą obrożą na szyi i z nogami hasającemi ponad głowami, przechodnie uśmiechali się doń z życzliwym szacunkiem i sfruwały kapelusze ukłonów.
— Lubimy cię, bohaterze naszych operetek.
— Kochanek nasz idzie.
— Klijent nasz idzie.
A on protekcjonalnie patrzył na promienie