Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jadwiniu, jakże można! może lord przebrany...
Jadwinia poprawiła niezręczność i posłała mym oczom parę wyperfumowanych uśmiechów.
Zaczęła się rozmowa.
Postanowiłem być bezczelnym i zajmującym. Udało mi się to w zupełności. Jak bogacz, rzuciłem im szczodrą ręką kilka drobnych manetek śmiechu i pochlebstwa i tak — wygrałem grę. Pokoju nie wynająłem, ale uzyskałem wolny wstęp do brunetki.
Wkrótce potrafiłem stać się jej niezbędnym. Czuła wdzięczność dla mnie, że mnie kokietować może.
— Patrz, jakie mam ramiona, jakie ręce toczone. Słodycz i upał, upał i harmonja.
— Widzę, podziwiam — odpowiadałem.
— Ach, jakże pragnę uścisku mężczyzny — mówiła namiętnie.
— Więc oddaj mi się pani — błagałem.
— Co? oddać się? Obraziła się. — Córką urzędnika jestem. Matka moja za mąż wyszła, i ja wyjdę.
Tego dnia nie rozmawiała już ze mną.
Innym razem szeptała, przechylając cu-