Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

od cmentarzy ludzie znów nieśli ramiona pochyłe do znojów, do pracy, zarazy i wojny, i wyciągali żuchwy do strawy i policzków.
Czasami w te szeregi pieśń zabłąkała się serdeczna, lub jakiś tlący płomyk padł na czoła, to ludzie tłumili je modlitwą i czapkami, bo bali się, że ogień pożre im domostwa.
Uchem i okiem larw tych dotykałem — na mojem niebie chmury się piętrzyły i z oczu łzy płynęły...
Krwawa ponura Zagadka Życia unosiła się nademną, jak Czarny Sfinks. W księgach mędrców zapragnąłem szukać jej wyjaśnień — wiedziałem, że uklęknę przed portykami myśli — o święte, niedościgłe księgi mędrców...
Ale ojciec mój od chwili bankructwa nadziei, pokładanych we mnie, nie chciał mi kupić ani jednej książki i podarł nawet elementarze szkolne.
Tak samo zachowywał się wobec wszystkich mych potrzeb. Nie kupował mi ubrania, ani obuwia: strzępy na plecach nosiłem, a ludzie przechodzili obok i śmiali się wzgardliwie.
Nienawiść mnie kąsać poczęła, rozdmuchał ją szatan, rozkrwawił: raz zmierzchem chwyciłem kamień i zabiłem ojcu jego ulubionego