Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chowaniem ukryje siebie od nienawiści i zemsty... Czuł ją rozwieszoną nad sobą, jak straszny pożar, jak powiew śmierci, jak mróz trzaskający za chatą... I uczuł, jak ta nienawiść mrozi go i piecze jednocześnie i widział, że za chwilę coś potwornego się stać musi, i drżał jak listek na wietrze...
— Wieprza i beczkę mi ukrateś — mówił jeden.
— Butyś mi ukradł tego roku — mówił drugi.
— Złodziei mi na konie naprowadziłeś...
— Dwa motki przędzy ukrateś...
— Psa mi otrułeś...
Nogi się chwierutały pod nim, serce o kamizielę tłukło.
Dwa chłopy mocne chwyciły go za gardziel i obaliły na śnieg — zaczęła się młoćba. Po łbie a po nogach, po zębach a przez oczy... Kije i pały, postronki i kołki... Słychać, jak zęby wybijane widłami jęczą, — słychać, jak łamane trzeszczą kości.
A kiedy poczuli, że jęk bitego śmierci już tylko woła, wspomnieli, że śmierć szybka jest zbyt dobroczynną i zbyt litościwą i wstrzymali