ka na darmo, nic go nie spotyka bezprzyczynowo, każda sprawa rozpoczęta musi mieć swój jakikolwiek koniec.
Więc...
Musi się skończyć? To musi się jakoś skończyć!
Męka jego nie może trwać niezliczone dni i noce, i musi się skończyć albo krzykiem ostatniej, okrutnej rozpaczy, albo oszalałą pieśnią bezgranicznego, bezmiernego szczęścia!“
Jasna nadzieja runęła mu w twarz radosnej krwi falą, zaćmiła oczy mgłą napół błękitną, dała swobodę uśmiechu, i spokojność duszy.
Wstał raźnie, i przeszedł znowu na salę balową; wydała mu się teraz, niezwykle piękną, barwną i ożywioną, uśmiechał się do znajomych radośnie, chwalił muzykę i urządzenie balu — i ustawno, gorączkowo szukał jej oczyma.
Rozpoczął się właśnie tak zwany walc błękitny; Rudzki stanął w kącie sali i słuchał muzyki. Powoli, powoli czar namiętnych tonów wsączał się mu w żyły, kołysał mu krew w senne, cudowne omdlenie, rozmarzał żar oczu w zamglone spojrzenie, i tysiące, tysiące złotych budził w sercu nadziei.
— Panie Tadeuszu! Może pan ze mną... —
Poderwał głowę, i na twarzy jego zamigotała nieopowiedziana radość. Skłonił się przed Zofją głęboko, czując, że drży cały, i łagodnie lecz mocno ujął ją w ramiona.
Poniosły ich srebrnodźwięczne tony namiętnej, lubieżnej nawet melodii, na dusze im mgłę rzuciły pajęczynową, i z serc wyczarowywać jęły najtajniejsze ich sny, i najpłomienniejsze marzenia...
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/96
Wygląd
Ta strona została przepisana.