Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszedł do bufetu. Lecz i tu było rojnie i gwarnie. Usiadł w kącie samotny, objął rękoma głowę, zadumał się głęboko, cicho i boleśnie:
„Czemu, oh, czemu on musiał ją właśnie pokochać, i to pokochać z tak szaloną siłą? Czemuż musiał duszę swą oddać bezgranicznej miłości, i ustawnym, niekończącym się, jednozasadnym marzeniem?
Dlaczego los postawił go na jej właśnie drodze i postawił w taki sposób, że cofnąć się już niepodobna? Bo przecież można wprawdzie nie widywać jej, można siłą się zmusić do słusznej obojętności, ale jakaż siła przemożna wyrzuci z duszy jego jej obraz cudowny, jakaż zuchwała potęga sięgnąć się do serca ośmieli, rozerwać je i wyrwać z jego serdecznego wnętrza kwiat tej miłości płomienny?
Więc niema, niema ratunku?
Czyż nigdy?“
Ciężka mgła osunęła się na mózg jego wyczerpany, i usunęła na chwilę, wymiotła wszelkie myśli. Przymknąwszy oczy, miał zdolność widzenia tylko jej twarzy, a zjawa ta cudowna, upojna i w najdrobniejszym znana mu już szczególe, wsączała w żyły jego siłę zawsze nową, podniecała go prawie do najwyższego stopnia naprężenia, i tysiące, tysiące nadziei złudnych i bogatych w sercu zapalała.
Więc się ocknął; sennemi oczyma powiódł wokoło po grupach mężczyzn i kobiet, uśmiechał się w odpowiedzi na wyzywające, kuszące uśmiechy, a jednocześnie myślał z naprężeniem:
„Nic nie dzieje się w życiu i w duszy człowie-