Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duszę, i urągliwe szyderczo zawyło nadem ną słowo: nieszczęście?
Czyż nigdy?
O, czyż zaiste nigdy oczy twe mej bezmiernej me pojmą tęsknicy?
Oczy, twe oczy... —
I znów zmieniła się figura tańca.
Zofja znalazła się znowu przy nim, i Rudzki uczuł jej pytający wzrok na sobie uczuł lekki uścisk jej dłoni — i skłonił się głęboko:
— Pani.... —
— Ślicznie gra muzyka... —
„O tak, o tak! ślicznie gra dziś ta przeklęta, balowa muzyka! Lecz czyż nie piękniej śnią twe cudowne oczy, które mnie nie widzą, zaledwo racząc spostrzegać? Czyż nie upojniejsza linja twego ciała, twój krok polotny, i lekkie nachylenie głowy?
Na kolana przed tobą, nawet na kolana! O jeden twój uśmiech żebrać jak o łaskę, o jeden uścisk jakby o zbawienie!
A gdybyś usta twe cudne ku mym nakłoniła ustom, gdybyś pożarem rozkoszy napełniła me żyły, stałbym się pieśni olbrzymem.
O cudna ty, niedościgniona, nieznana, daleka!
Każ: niewolnikiem twym będę. Rozkazuj: tyranem się stanę i świat ci cały do stóp gdyby krwawą różę cisnę. Powiedz: poemat stworzę, który będzie wichrem dusze ludzi porywał, serca przepalał i rozkoszą sycił. Każ: miasto spalę, ludzi w pień wytracę, i na straszliwych gruzach miłość ci straszną opowiadać będę. Rozkazuj: wolę mą do mocy natężę i życie twoje zmienię w jedyną cudowną przy-