Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i z rosnącą rozkoszą patrząc w jej rozgorzałe oczy, pił z jej warg mocną oszałamiającą słodycz, żar... i zapomnienie. A ona słaniała się już w jego ramionach. W jakiejś chwili szepnęła:
— Jak mi serce bije... —
— Serce... —
— Które oszalało przez ciebie i dla ciebie... —
— Zosik! —
Z błędnym uśmiechem na ustach pochylił głowę i drżącemi rękami rozpiął guziki jej bluzki Błysnęła naga pierś o cudownym kształcie.
Przegięła mu się w ramionach — półprzytomna z rozkoszy i szczęścia — a on całował.
... Wokoło cisza panowała zupełna i spokój. W ciszy tej słyszała głośne, nierówne bicie jej serca i bicie to było dla niej głosem jej szczęścia. Drżąc od żaru jego pocałunków i cisnąć się doń z całą siłą dawnej tęsknoty, szeptała:
— Ciebie kocham jedynego... pierwszego... Cudny mój... mój... mój... —
I szał ich ogarnął.

A rankiem zbudziło go słońce.
Paliło się gdzieś tam na niebie, a pokój napełniło jakgdyby radością. Zdziwionemi oczyma powiódł wokoło.
...A Zośka spała obok niego snem cichym i mocnym. Kołdra tylko częściowo zakrywała jej nagie ciało...