Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na samotnej, samotnej mogile
Róż dzikich zakwitł purpurowy krzew...
A nad nim, w słonecznym drżąc pyle
Barwny niby rozkoszy i wyznania śpiew,
Motyli polata rój...
O śpij, o śpij, kochanku mój...
Słońcu służyłeś bez trwogi,
Za wolność przelałeś krew!
O cześć ci! Cześć twego ducha sile!
Święte twą stopą podeptane drogi!
I święty, w którym padłeś, rozszalały bój!
... O śpij... śpij... zabity kochanku mój...
O śpij...
Święte me usta, boś ty je całował,
— I pocałunkiem nie muśniesz ich już,
Święte me ciało, boś ty je miłował,
... I święty ten wianek z róż...
O, śpij, kochanku! W słonecznym śpij pyle,
Tyś zawsze o słońcu śnił,
Więc na tej twojej samotnej mogile,
Napiszę krwią mą: Synem słońca był!
... o... śnij...
Ta dziewczyna na grobie kochanka ostatnią śpiewa piosenkę. Przebija się, i umiera bez żalu, bo jakże pięknym był jej życia sen!
... Opadła zasłona i zabłysły światła.
Zofja, jak zresztą wiele osób, siedziała bez ruchu. Serce jej ścisnęło się boleśnie, i na nowo zajęczało skargą.
Baśnie... baśnie... baśnie... dają ludziom sny.
Pięknym był sen tej dziewczyny, pięknym sen samotnych godzin poety.