Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nego ręką niecierpliwego chama­‑robotnika. Wyprężał wtedy biedny koń swe nogi­‑patyki, wytężał w bolesnem wprost wycięczeniu, i wlókł się dalej cichy i cierpliwy, smutny po ludzku, istotnie po ludzku smutny.
Rudzki drgnął i spojrzał znowu na uśmiechającego się szyderczo Srokę. Ten ząś ujął go znowu pod rękę, i szepnął głucho i zgryźliwie:
— Tak, tak. Tak samo, i to doskonale tak samo bywa, mój drogi, z człowiekiem. Zaprzęga się do jarzma życia, ciągnie swój wóz ładowny podobno do celu, a kiedy mu się już siły wycięczą, i krew w żyłach ostygnie, popędza go nielitościwie głupi bicz­‑los i smaga, i śmieje się, śmieje szyderczo. I wtedy dopiero poznaje człowiek, że ciężarów ciągnąć nie ma po co, i że, zdaje się, celu żadnego też niema. —
— Mój drogi, gorycz zawsze goryczą, a prawda prawdą zostanie. Można sobie zdobyć pewną wolność życia a już bezwątpienia wolność swej myśli i duszy.
— Zdaje ci się. Praca życia nakłada takie jarzmo... —
— Może tylko fizyczne... —
— O nie! I moralne. Ani się spostrzeżesz, kiedy myśli twe niewolnikami trosk codziennych się staną, kiedy dusza twoja z bolesnym jedynie trudem poprzez mroki przebijać się będzie mogła, kiedy wiosna zamieni się w jesień konania...
Rudzki przystanął i ruchem tym nagłym zatrzymał również towarzysza; twarz jego była blada