Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiódł po ich twarzach ciężkim, bijącym wzrokiem, a potem opuścił na piersi głowę.
Wypita wódka szumiała mu we krwi, a sercem jął targać od nowa dziki, gwałtowny, rozbestwiony ból:
...Teraz zapewne ona jedzie z nim karetą, i ręce ich są złączone, i gorąca mowa ich oczu, i słodkie pocałunki....
Opowiada mu o swojej tęsknocie, głowę jego ciśnie do swej piersi i... szaleć! szaleć! ręką swą białą pieści jego włosy.
Dusze ich nucą pieśń tryumfalną, krew huczy szałem w żyłach, prężą się ręce ku sobie, i piersi cisną do piersi...
— Proszę pana —
— Co? Co? co? co? —
Przed nim stała dziewczyna o zdziwionych oczach, z proszącym gestem dłoni: — Ja gram... —
— A... a... dobrze! — dał jej koronę i obrzucił palącym, gorączkowym wzrokiem. Patrzał na jej pięknie jeszcze zarysowane piersi, na bujną linię biódr i nóg zgoła zgrabnych, na twarz jej bladą i znużoną, i te zadziwione, ogromne, łzawe oczy i jakaś myśl szalona rodziła mu się w głowie:
— Pani tu codzień gra? —
— Tak — uśmiechnęła się blado i przysunęła ku niemu — taki pan dziwny! — szepnęła nieśmiało.
— Tak. A zna pani...? — wymienił nazwę walca, pod melodję którego tańczył ostatni raz z Zofją. Oczy mu jeszcze bardziej rozbłysły, i usta coś szeptać zaczęły.
— Znam. —