Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




DYZIO.


Zmuszony byłem mieszkać w jednym pokoju z idjotą.
Mus ten sam sobie stworzyłem, tak jak ludzie sami stwarzają sobie bogi i kajdany.
Idjota był krewnym moich znajomych. Dyzio — nazywał się.
— Panie Dyziu! ile pan masz lat?
— Ośmnaście — odpowiadał bez namysłu.
To „ośmnaście“ trwało już od trzech lat. A zresztą może nawet i nie miał więcej. Czas, przewalając się nad nim, nie pozostawiał na twarzy jego ani jednego napisu. Natura, stawiając go na litość i pośmiewisko ludzi, wyryła w nim odrazu jakieś nieczytelne hjeroglify, i tak już pozostało nazawsze. Lekarze kiwali nad nim głowami, a bojąc się przyznać do swej niemocy, mówili: „nieuleczalne“...
W domu krewnych swoich, Dyzio był „karą Bożą“, która, stosownie do usposobień chwilowych i kaprysów, przeskakiwała w klowna z dzwoneczkami, lub w ciężkie, mozolne jarzmo.
„I karm, żyw ten pasorzytny żołądek“.
— Dyziu! jak się zapatrujesz na emancypację kobiet?