Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uspokoiłem się do reszty.
— O jakaś ty dobra — rechotałem resztkami urywanego szeptu, który coraz trudniej odrywałem od gardła.
— Dobra? naprawdę dobra? — pytała. — A tybyś był również dobry?
— Ja?!... pytasz?...
Naraz Ajra ogarnęła mnie zimnym, kupieckim spojrzeniem rzeźnika. Zdało mi się, że w mózgu jej ważyła się w tej chwili jakaś zbrodnia. Ot, jakby mnie za gardło porwać miała i udusić... Czułem niemal, jak łeb mi się trzęsie i język na brodę wyskoczył... Cofnąłem mimowoli oczy od niej i przykryłem je rzęsami. Trwało to jednak tylko chwilę. Twarz Ajry łagodniała i piękniała, w oczach zagrała cicha, głęboka zaduma.
— Co ci jest Ajro? — pytałem.
— Jestżem dziś inną, niż zawsze?
— Wydajesz mi się nieczytelną... Nosisz myśl jakąś, której odkryć się boisz.
— A jeżeli ją odkryję?... — rzekła powoli.
I zaraz oczy rękami zasłoniła, jakby bojąc się, że sam wyszarpię z niej to, co z takim wysiłkiem woli powiedzieć miała.
— Ajro! Ajro! Patrz... oto i ja zasłaniam oczy, abyśmy naszych myśli widzieć nie mogli,.. Mów, co masz powiedzieć.
— Dobrze... powiem. Ale daj mi słowo, że spełnisz to, o co poproszę.
— Moja najsłodsza! Czyż ja mam jeszcze tyle mocy, aby cokolwiek na ziemi spełnić... Patrz! trup