Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




AJRA.


Gruźlica szybkiemi krokami parła naprzód. Z dnia na dzień zabierała mi resztki sił i przytomności. Nocami upały gorączki odpędzały sen i nawoływały ciężkie męczące majaki. Byłem sam — jeden jedyny na całym świecie, bez odrobiny przyjaciela, lub krewniaka.
Wszystkie stosunki z ludźmi pozrywałem jeszcze w zaczątku choroby, resztki węzłów rwały się same przez się, z prawa choroby, ludzkiej wrażliwości i t. d.
Usługująca mi stróżka, nie mogąc w niczym zadowolnić moich kaprysów, najpierw się niecierpliwiła i mamrotała półgłosem, później sarkała i zrzędziła, a wkońcu obsypywała mnie gradem brutalnej niechęci.
— Pan to ni Bogu, ni ludziom — mówiła. — Przyniosę co... niedobre... Mleko — za kwaśne, chleb za suchy. Przecie kupuję tam, gdzie wszyscy. Łóżko prześcielę — źle. Lekarstwo podam — źle. Sam anioł by nie wytrzymał. A o spowiedzi ani dudu. Zara by się polepszyło. O Jezu Marjo! jak to insze ludzie nad grobem stoją, a nie chcą przyjąć, co im Pan Bóg ochwiaruje.
Byłem sam — jeden jedyny na całym świecie, bez odrobiny przyjaciela, lub krewniaka. Postanowiłem się przenieść do szpitala.