Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

było mowy o tym, co było najwięcej mną, co mnie odgradzało od kupieckiej filozofji rynku i straganów...
Wieko zabite, — tłumy pośpieszyły na kolację... do żon i utrzymanek... do polityki i nowinek dziennikarskich... do rewersów i terminów, stosunków i protekcji.
Wieko zabite, — a ja, trup przysypany ziemią, wisielec na powrozie od bielizny, chodzę po mojej ziemi, po moim ukochaniu, po mojej Warszawie, gdzie tyle łez... i bólu... i udręki...
Przedzieram się przez mroki czarnych nocy, jak cień, i słucham... Pogarda, zbrodnie, bój!... To ludzie... O, gimnastycy cnót! Jak mi was żal...

∗             ∗

Ludzie! boję się, czym nie obłąkał wam fantazji i nie popsuł trzeźwości...
Miast wypudrowanych miłostek, oczom waszym otwierałem groby... Czyliż pójdziecie za mną na te strychy i cmentarze?...
Chodźcie! nerwy wam popękają i zbieleją oczy... Chodźcie, uczynię was zdolnemi do niespania choć jednej nocy w życiu...

O ludzie, ludzie! jakże z was zadrwiłem!...