Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




PO ŚMIERCI.


Stałem długo na strychu i przyglądałem się sznurom.
Brudny, pomarszczony wiatr wpadał przez wszystkie szczeliny dachu i trząsł się złowrogim uśmiechem... „Powieś się, podlecu! Powieś się“ — krzyczał.
Ręce oparłem na sznurze i chciałem oczy zmusić do płaczu. O, jak go pragnąłem gorąco!
Ale łzy, nieposłuszne mej woli, cofały się od powiek i jęczały we mnie jak więźnie...
Śmierć położyła mi ręce na czole i szeptała: „Powieś się! Powieś się, kochasiu!...“
— Ehe — ehe — he!... — śmiały się mroki nad głową.
— Anuże, podlecu! — wył opiekuńczy djabeł mego życia.
I powykręcały się bezkształtnemi cielskami te mroki, rozłożyły się te czarcie skrzydła nade mną i zasyczało wszystko, a zaskowyczało — ehe — ehe — he...
Sznur oplątalem o szyję — ręce opuściłem — nogi do ziemi — i zawisłem w powietrzu.
Z mroku wypełzły tysiączne głowy potworów, zaśmiały się bezzębnemi ustami, zakłapały wargi, trwogę rozbudziły we mnie... „Ocalić się... odratować!...“
Szarpnąłem się raz i drugi — z całej mocy... wołać