Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przestałem się śmiać... tylko jeszcze łzy ocierałem z oczów i powtarzałem:
— A niechże pana... A niechże pana...
Wkońcu nastało milczenie.

∗             ∗

Siedziałem oparty na stole. On leżał w łóżku...
Nie patrzył na mnie, ale nie spał.
— I cóż? — spytałem — zrozumiał pan teraz?
— Zrozumiałem — odparł — jesteś pan zdenerwowany.
— Tylko?
— Nie wiem...
— Czy pan zauważył w swoim mieszkaniu kradzież? — spytałem szorstko.
Podniósł się z pościeli, wsparł głowę na ręku.
— Pan ma dziś niezmiernie ciekawy dzień — mówił.
— O tak, bez wątpienia.
Siadłem przy nim na łóżku i mówiłem szeptem:
— Ukradłem dziś panu prześcieradło... Sprzedałem je. Ot widzisz pan tę wędlinkę? — to prześcieradło. A teraz mów pan, czyś pan poznał brak skradzionej rzeczy?
Kręcił głową i, przymrużając oczy, mówił:
— Niezmiernie, niezmiernie ciekawy ma pan dzień.
— Panie! czy pan słyszy? Pan mnie musi odpowiedzieć! — mówiłem coraz gwałtowniej.
Wykrzywił się bolesnym uśmiechem.
— Pan mnie przykrość robi — odparł.