Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z cyklu „Halucynacje“.




POLICZEK.


Nazywali go warjatem (bzik w skróceniu). Cierpiał podobno manję prześladowczą.
Właściwie unikał ludzi i nie ufał im.
O ile mogę zapamiętać, nie miał ani jednego bliższego znajomego. Nie rozumiem po prostu, w jaki sposób mogliśmy się zbliżyć do siebie. Jednak zbliżyliśmy się...
Był przyprószony siwizną i starczo zasuszony. Ze mnie życie dopiero zaczęło zwiewać rumieńce... Byłem wyrostkiem zaledwie. Ot i sprzęgliśmy się... Na brukach dużych miast zdarzają się takie kombinacje... Dzieliliśmy się nieraz pieniędzmi lub tytoniem... Czasem nawet jadaliśmy razem obiady. Częściej nie jadaliśmy wcale, ale to nie zawsze robiło nam różnicę.
Chciał, zdaje się, stworzyć wielką statystykę znanych prokuratorjom zgwałceń... W tym celu czytywał pilnie wszystkie europejskie dzienniki i wiecznie robił notatki.
Poza tym był zwolennikiem czystej miłości i przymierał z głodu. W wolnych od tych zajęć chwilach, pisywał do zagranicznych pism korespondencje i niekiedy otrzymywał nawet honorarja.