Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niebawem też dobiegł do jego ucha dźwięczny i silnie akcentowany głos poty.
—Tak więc, drogi Ludwiku — mówił Cyrano—jesteś zadowolony z brata?
—Nadzwyczajnie! Okazuje mi wielką życzliwość.
To naturalne, Ale — chciałbym dowiedzieć się o jednem...
— O czem?
Czy Roland, w rozmowie z tobą, dotykał już rzeczy głównej.
— Co pan przez to rozumie?
— Sprawy majątkowe.
— Nic mi o tem nie mówił i ja też o nic go nie pytałem.
—Bezinteresowność ta przynosi ci zaszczyt, Jednak trzeba będzie o sprawach tych pomyśleć.
— Poco! Brat przyjął mnie jak najgościnniej: wszystkie potrzeby moje opatrzył, czegóż więcej mam od niego wymagać!
— O poeci! — uśmiechnął się Cyrano. — Jak mało wymaga ten naród od życia! Na szczęście dla ciebie, ja tu jestem.
— Cóż pan zamierzasz uczynić?
— Ależ do licha! zamierzam zapewnić ci byt niezależny na dziś i na jutro; zamierzam tak urządzić twoje interesa, abyś bratu nie potrzebował nic zawdzięczać, lecz był mu we wszystkiem równy.I w tym celu właśnie...
— Co w tym celu?..
— Chcę wprowadzić w wykonanie ostatnią wolę twego ojca.
— Proszę cię: zaniechaj wszystkiego, coby mogło urazić Rolanda!
Bądź spokojny. Mówię o przyszłości. Przez miesiąc lub dwa miesiące niech ci wystarcza to,