Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nareszcie, około południa, pogoń zjawiła się zpowrotem i pocwałowała do zamku. Nie powrócili jednak wszyscy; Ben Joel dojrzał tylko hrabiego i jego służbę.
— Otóż pościg skończony — rzekł cygan. — Jedni zmęczyli się i wracają odpoczywać; drudzy pojechali prosto do Paryża. Mogę już wyjść bez obawy.
Otrząsnął zmoczoną odzież i szybkim krokiem puścił się wślad za Sawinjuszem i jego towarzyszami.
Nie było wszakże jego zamiarem odbywać tej drogi pieszo.
Obiecywał sobie, że niebawem nastręczy mu się sposobność zdobycia dobrego konia, oraz tak potrzebnych w drodze pieniędzy.
Nad wieczorem, wyszedłszy z jakiejś chaty podróżnej, gdzie wyżebrał kieliszek wina i kawałek chleba, bez których nie byłby już w stanie iść dalej, spotkał na drodze handlarza koni, który prowadził sześć przepysznych rumaków.
— Otóż mam, czego mi trzeba — rzekł do siebie.
— Hej! przyjacielu! — krzyknął na handlarza.
— Czego chcesz? — zapytał tamten, zatrzymując się.
— Czy można, bez urazy waszej, dowiedzieć się, dokąd jedziecie?
— Niema w tem żadnej tajemnicy. Jadę, kochanku, prosto do Paryża.
— Do Paryża? A to wybornie się składa.
— Dlaczego?
— Chcecie wziąć mnie za towarzysza?
— Ech! — rzekł filuternie handlarz — czemużby nie! Droga jest przecie dla wszystkich.
— Droga jest dla wszystkich, to prawda; ale konie są tymczasem tylko dla was. Ładne sztuki, na honor?