Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

goryczy w głosie — nie liczyłem bynajmniej na podziękowanie,
— Uwaga mamy była słuszna, Zapomniałam, gdzie jestem i do kogo przemawiam, Panie! bardzom panu za jego uprzejmość obowiązana!
„Zimna, jak marmur!“ — przemknęło przez głowę Rolandowi. — „Byłżebym okłamywany?...“
Nastąpiła chwila nader przykrego dla wszystkich milczenia, Na szczęście, zjawił się margrabia. Przybywał on wporę, aby wyprowadzić z kłopotu troje osób, nie wiedzących, co począć z sobą. Margrabia nie przybywał sam. Towarzyszył mu Sawinjusz de Cyrano.
Szlachcic zbliżył się do dam krokiem. posuwistym i złożył ukłon tak niski, że aż pióro jego wielkiego kapelusza musnęło żwir alei. Moda ówczesna inaczej kłaniać się nie pozwalała.
— Witaj, panie de Bergerac! — zawołała żywo margrabina, rada przybywającym — jakżem szczęśliwa, że pana oglądam! Przez długie dwa tygodnie skąpiłeś na swej obecności! Czyś chorował?.
— Tak, margrabino! — odrzekł wesoło Cyrano, i, podchwytując sposobność popisania się z grą słów, w której zawsze celował, dodał: — Trapiła mnie trojniaczka i czwartaczka.
— To znaczy — pośpieszył wytłumaczyć Roland — żeś się znów pojedynkował!
— O! prawie mimowoli! Przyjaciele moi niesłusznie nazywają mnie „prymusem” towarzystwa stołecznego, od tygodni już bowiem nie upłynął dzień jeden, aby nie był czyimś „sekundantem”. Pomagałem bić się kochanemu de Brisailles, który pojedynkował się nie wiem, dalibóg, o co; potem podtrzymywałem drogiego Canillac’a; sam zaś wyniosłem z tych utarczek kresę przez nos, dotąd jeszcze widoczną.