Ucałowawszy rączkę narzeczonej, hrabia de Lembrat usiadł obok margrabiny na ławce, która otaczała pierścieniem gruby pień jaworu.
Na znak dany przez matkę, Gilberta zajęła miejsce obok narzeczonego. Ale zamiast śledzić z uwagą, co się dzieje dokoła niej, wybiegła wzrokiem i myślą daleko i zatonęła w głębokiej zadumie. Roland badał ją przez chwilę w milczeniu, z inkwizytorską przenikliwością.
— Wydajesz się pani smutną — wyrzekł wreszcie. — Na Boga, cóż tu zaszło takiego?
— Nic nie zaszło, panie hrabio — odparła Gilberta. — Wybacz mi pan łaskawie moje roztargnienie.
— Dziwne to wszystko! —szepnął do siebie Roland, brwi ściągając.
Zaczęta w tak oschłym tonie rozmowa, rwała się co chwila. Hrabia, czując, że trzeba wyjść jak najprędzej z zaklętego koła czczych i nudnych ogólników, nic nie odpowiedział na ostatnie słowa Gilberty. Natomiast wydobył z kieszeni maleńkie pudełeczko do klejnotów, ozdobione herbem rodziny de Faventines i, otworzywszy, podsunął je przed oczy narzeczonej.
— Pani! — odważył się przemówić po kilku chwilach milczenia — wiem, że dzieła sztuki budzą w tobie zajęcie. Racz przyjąć ten klejnocik, który z myślą o pani kazałem przygotować florenckiemu mistrzowi sztuki złotniczej.
Gilberta rzuciła na prześliczne cacko łaskawie grzeczne spojrzenie.
— W istocie, jest to bardzo bagate! — zauważyła tonem najzupełniej obojętnym.
— Gilberto! — zawołała margrabina — czyż nie możesz zdobyć się na uprzejmiejsze podziękowanie!
— Och, pani! — przerwał Roland z odcieniem
Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/29
Ta strona została skorygowana.