Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oberży — odrzekł wieśniak — jeżeli wielmożny pan życzy sobie tego.
Na dźwięk tego głosu Castillan mimowoli zadrżał. Wydało mu się, że już ten głos słyszał kiedyś, choć teraz brzmiał on nieco inaczej.
—Bardzoś uprzejmy, mój chłopcze, Prowadź zatem, gdy masz ochotę.
Chłopiec pobiegł przed koniem, wskazując drogę i nieopodal stamtąd zatrzymał się przed wrotami stajni.
— Janie! — zawołał — poświeć-no wielmożnemu panu i zaprowadź konia do żłobu.
Gdy stajenny wyszedł z latarnią, Sulpicjusz wziął ją do ręki, chcąc skierować światło na twarz swego przewodnika.
Ale chłopiec zniknął.
— Co też mi się roi!— pomyślał Castillan.
I zwrócił się z zapytaniem do służącego.
— Czy tu można wieczerzać?
— Wieczerza wielmożnego pana już gotowa odrzekł zapytany.
— Moja...wieczerza..gotowa! — wyskandował sekretarz poety.
— Rozumie się! Oczekują tu na wielmożne pana już od południa.
— Do diabła! — jął rozmyślać Castillan — sprawa zaczyna się coraz bardziej wikłać. No, w każdym razie zbadać ją trzeba! W tej chwili nie mam już nic więcej do stracenia.
Skierował się instynktem ku drzwiom, z których wpadała do stajni smuga światła.
— To tu — objaśnił Jan, który szedł za nim, wskazując pokoik, łączący się z izbą wspólną.
— Dziękuję — rzekł młodzieniec, postanawiają nie dziwić się już niczemu.
I odchylił zasłonę, dzielącą go od pokoju, w któ-