Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie uśmiechało się to wcale cyganowi.
Obawiał się, aby lada chwila nie odkryła się jego zdrada; śpieszno mu było kończyć.
W każdym razie jednak nie zaniedbał odrzec z uniżonością:
— Jak się podoba księdzu proboszczowi. Zastosuję się w zupełności do jego rozporządzeń.
Mówiąc tak, pocieszał się myślą, że jeszcze przed upływem owych dwóch dni uda mu się, podstępem lub siłą, zdobyć dokument, którego rzeczywistej ważności bynajmniej księdzu nie wyjawiał.
W tej samej godzinie, w której ksiądz Jakób i gość jego siedzieli przy stole, gawędząc po przyjacielsku, do Saint-Sernin przybył zkolei prawdziwy Castillan.
Wypada wyjaśnić okoliczności, w jakich odbył się ten przyjazd, do tego zaś konieczne jest małe cofnięcie się w opowiadaniu.
Nic takiego, o czem byłoby warto wspominać, nie przytrafiło się Castillanowi w drodze aż do Fontaines, dokąd przybył tak samo wściekły na swych wrogów, tak samo chciwy pochwycenia Ben Joela i tak samo dyszący pragnieniem zemsty, jak w pierwszej chwili po przebudzeniu się.
Ale w Fontaines czekała nań niespodzianka.
Gdy przy zapadającym zmroku wjeżdżał w jedyną ulicę wioski, postać jakaś, niewidoczna pod murem, wynurzyła się z cienia i skierowała ku niemu.
Sulpicjusz rozpoznał chłopca wiejskiego, którego długie włosy, nakryte dziurawym kapeluszem, spływały na bluzę z ciemnego płótna.
— Hola, chłopcze! co to znaczy? — wykrzyknął młodzieniec, widząc, że tamten chwyta za uzdę jego konia.
— Chcę zaprowadzić wielmożnego pana do