Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczowi, że poczciwy Szablisty, nawet wobec świadectw najwiarogodniejszych z pozoru, nie śmiał pójść za popędem swego dobrego serca i wyciągnąć rękę do nieznajomego, który przybywał doń od mlecznego brata.
Instynktownie przytem odczuwał jakąś niechęć do niego.
Proboszcz inaczej przedstawiał sobie Sulpicjusza, tego żywego, roztropnego, ale zarazem pełnego poświęcenia sekretarza poety, o którym Cyrano niejednokrotnie mu wspominał.
Sniada twarz przybysza, jego ciemne oczy i fałszywy uśmiech, do którego zdawał się przymuszać, nie zgadzały się z obrazem, jaki ksiądz Jakób w pamięci przechowywał.
— Być może zresztą — pomyślał wreszcie proboszcz-że chłopiec ten wyrósł i postarzał się, może chorował...a w każdym razie od czasu, gdy Sawinjusz mówił mi o nim, mógł z młodzieniaszka stać się mężczyzną. Źle robię, niechęć mu okazując.
I pragnąc błąd swój naprawić, poczciwy ksiądz Jakób podał rękę gościowi i dłoń jego uprzejmie uścisnął.
— Kochany panie Castillanie — rzekł, przybierając minę życzliwą — wybacz, że nie przyjąłem cię odrazu z należną serdecznością, ale Cyrano uprzedził cię zapewne, że w tej sprawie podejrzliwość musi być najpierwszą zasadą postępowania. Nie znałem pana dotąd osobiście, więc.
— Więc-dokończył bezczelnie Ben Joel, uprzedzając domysł księdza — podejrzewał ksiądz proboszcz przez chwilę, że nie jestem tym, za kogo się przedstawiam.
— Tak jest, rzeczywiście.
— Na szczęście — prawił dalej cygan z zadziwiającą krwią zimną — podróż moja odbyła się bez