Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dalej, w drogę! — rozkazał jeden z żołnierzy. Zaprowadzą cię do ratusza.
Wielka wrzawa, dochodząca z ulic wyżej położonych, dała się słyszeć w chwili, gdy Cyrano, otoczony pachołkami, powrócił na rynek.
Prawie w tejże chwili nadbiegł jakiś człowiek, i, zwracając się do straży, zawołał:
— Trzymajcie go mocno, bo nadchodzą łucznicy starosty, którzy twierdzą, że do nich wyłącznie ten więzień należy.
— Masz tobie! — rzekł Cyrano — zaczną teraz spierać się o honor posiadania mojej osoby.
— Pamiętaj — rzekł jeden z żołnierzy — że do nas tylko należysz. I strzeż się wpaść w szpony starościńskich, bo w ciągu dwudziestu czterech godzin możesz być osądzony i skazany, a sam król nawet nic ci wówczas nie pomoże.
Mimo tych słów, zapowiadających opór zacięty, miejscy łucznicy nie dotrzymali kroku ludziom starosty, którzy przybyli na rynek w pełnym szyku.
Dowódca krzyknął:
— Nacieraj!
I natychmiast łucznicy miejscy i łucznicy starościńscy zmieszali się razem, tworząc zbitą, krzyczącą masę, w której niepodobna było odróżnić jednych od drugich.
Podobne starcia powtarzały się często między temi dwiema strażami, wyobrażającemi dwie różne i współzawodniczące z sobą juryzdykcje: królewską i miejską.
Motłoch tuluzański, jak zwykle, wziął stronę miejskich łuczników. Mimo to zostali oni odparci z siłą i energią, które wprawiły w podziw Cyrana.
— Do kroćset! — pomyślał — oto ludzie umiejący czynić właściwy użytek z pięści. Jeśli jednak w podobny sposób obchodzą się oni ze swymi