Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawia tak szerokie kroki, że towarzysz z trudnością mógł za nim zdążyć.
Dzwon kościelny w Cussan, wzywający na sumę, milknął już, gdy dwaj podróżni przybyli do wsi.
Prawie wszyscy wieśniacy znajdowali się w polu, przy robocie, gdyż był to dzień powszedni i proboszcz odprawiał nabożeństwo wobec szczupłej garstki wiernych.
Pietrek, nie odstępujący na krok więźnia, ukląkł razem z nim w ostatnim rzędzie modlących się,w chwili właśnie, gdy ksiądz przystępował do ołtarza.
Poczciwy chłopiec zaczął nabierać zupełnej wiary w pomyślne zakończenie tej sprawy ryzykownej. Spokojne zachowanie się Cyrana usuwało z jego umysłu wszelką obawę, i myślał już, z jakiem zadowoleniem zamknie go napowrót do wilgotnej celi i odejdzie do siebie nacieszyć się widokiem zarobionego złota. Nie mógł też wyjść z podziwienia, że istnieją na świecie tak przyjemni i wspaniałomyślni czarownicy.
Tymczasem nabożeństwo zbliżało się do końca. Przy Ofiarowaniu wszyscy zbliżali się do ołtarza, gdzie kolejno przyklękali dla ucałowania pozłacanej pateny, po wrzuceniu skromnej ofiary do miseczki,którą podsuwał im dziadek kościelny.
Sawinjusz wcisnął srebrny pieniądz do ręki Pietrka.
— Idź połóż to od siebie; ja ofiaruję następnie pistola.
— Niema co mówić — szepnął Pietrek — dobry z jegomości chrześciianin!
Gdy przyszła na niego kolej, wstał i ruchem ręki wezwał za sobą Sawininsza. Usłyszawszy kroki więźnia za sobą, posunął się,zupełni już spo-