Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pietrkowi wydało się, że ma przed sobą dwadzieścia słońc, które oślepiają go swemi promieniami; uczuwał też jakby wstyd przed przywłaszczeniem sobie tak wielkiej sumy.
Uważając za niedowierzanie to, co było tylko nieśmiałością, poeta rzekł:
— Bierz nie obawiaj się. To czyste złoto, i upewniam cię, że trzyma wagę przepisaną.
— Ech, proszę jegomościa, toć ja nie mam o to strachu!
— Bierz zatem, O czemże myślisz?
— Ja myśle, że gruby Jędrzej ma do sprzedania dom jak się patrzy, z polem i winnicą. Kupię to od niego za dwieście liwrów. Trzeba tygodnia na przybicie targu, więc bardzo proszę jegomości, mój jegomościuniu najdroższy, aby te pistole, dopóki je będzie trzymał w skrzyni Jędrzej, nie przemieniły się w suche liście — jak to zwykle bywa z pieniędzmi czarowników.
— Bądź spokojny; nie przemienią się — rzekł ze śmiechem Cyrano, zabawiony naiwnem samolubstwem chłopca. — Przyrzekam ci to.
Wyszli z budynku więziennego boczną furtką, prowadzącą na pole, i strażnik wiódł poetę przez czas długi wśród dojrzewającego zboża, które ich prawie całkiem zakrywało.
Potem wstąpili na ścieżkę, która wiodła ukośnie do głównej drogi, w odległości strzału muszkietowego od ostatnich domów w Colignac.
— Suma odprawia się o dziesiątej — rzekł wówczas do szlachcica, — Zbierajmy ostro nogi, jeśli chcemy zdążyć na Introit.
Cyranowi nie trzeba, było powtarzać tego zalecenia. Myśląc ze smutkiem o swym koniu zmuszonym pregryzać chudy obrok przy żłobie;pana wójta, a który tak bardzo przydałby mu się w tej chwili,